wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział III - "Cisza jak na­tura; Piękna i Mor­der­cza, Ta­jem­nicza i Bezlitosna."

 ***
      Zachód słońca, jedno z najpiękniejszych zjawisk na Ziemi. Można by rzec - ósmy cud świata. Ten moment, gdy niebo płynnie przechodzi z jasnego błękitu w pomarańczowy, a niekiedy nawet różowy odcień. Ta chwila, kiedy oświetlająca wszytko złocista łuna, wydobywa z każdej, nawet najmniejszej rzeczy inne, nieznane dotąd piękno. Większość ludzi raczej nie przechodzi obojętnie obok takiego widoku. Każdy przystaje, napawając się choć przez kilka minut tą ulotną chwilą. Jednak Severus Snape nie miał na to czasu. Szedł pospiesznie przedmieściami Londynu, a czarna peleryna łopotała za nim złowrogo. Nie interesowali go przystający w połowie drogi przechodnie, zaskoczeni dziwacznym ubiorem mężczyzny.  Miał tylko jeden cel. Queen Victoria Street 23B. Nie wiedział, dlaczego Dumbledore kazał mu iść pieszo. Jego zdaniem była to strata czasu. Bo niby czemu nie mógł się po prostu teleportować? Westchnął z irytacją. Wolał nie kwestionować metod, na swój sposób dosyć ekscentrycznego dyrektora. Wiedział, że w tym, jak i również innych zadaniach, starszy czarodziej miał cel, którego nie dane mu było w tej chwili poznać. 
Minął małą, wzorowaną na stylu barokowym kwiaciarnię i oczom jego ukazała się ogromna, zakorkowana ulica. Wysokie wieżowce stojące po obu jej stronach, nadawały wrażenie zamkniętego klosza, z którego nie sposób się wydostać. Mimo dość późnej pory tłumy na chodnikach poruszały się szybko, to w prawą, to w lewą stronę. Jego uwagę zwrócił krwistoczerwony napis na jednym z najwyższych budynków - Queen Victoria Street 23B. Ja cię chyba zabiję Albusie. 
***
 Ten sam zachód słońca miał miejsce również niedaleko wsi Ottery St. Catchpole. Hermiona siedziała na niewielkim wzgórzu, oparta o rozłożyste, bukowe drzewo i obserwowała jak słońce znika za linią horyzontu. Był to bardzo piękny widok, jeden z najpiękniejszych, jakie dane jej było oglądać. Z błogą miną przeniosła spojrzenie na różnorakie kształty zabarwionych na pomarańczowo chmur. Wróciła pamięcią do czasów dzieciństwa. Przed oczami stanęła jej drobna sylwetka mamy trzymająca za rękę około pięcioletnią dziewczynkę - ją samą. Kobieta wskazywała ręką na dosyć dużą, jarzącą się niczym ogień kulę, która właśnie znikała za drzewami. Mała Hermiona pisnęła. Bała się, że widziadło zaraz podpali stojącą obok roślinę. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Dziecko wydało z siebie długie westchnienie ulgi, co jej rodzicielka skwitowała gromkim śmiechem. Wtedy właśnie poznała to magiczne zjawisko i od tamtej pory oglądała je bardzo często, niemal codziennie. Jednak żadne nie wydawało jej się równie piękne jak wtedy. Aż do teraz.
- Co tu robisz Granger?! -zza drzewa wyłonił się niespodziewanie Draco Malfoy. Po nocnym zachowaniu chłopaka nie zostało najmniejszego śladu. Nadal byli największymi wrogami, a on uważał ją za brudną szlamę. Co prawda Hermiona nie łudziła się, że sytuacja poprawi się w jakimś znacznym stopniu, jednak po cichu liczyła na to, że blondyn będzie dla niej odrobinę milszy. Myliła się.
- A co ty tutaj robisz, fretko? - spytała zjadliwie. Wciąż pamiętała incydent z czwartej klasy, kiedy fałszywy profesor Moody, zamienił młodzieńca w skoczną tchórzofretkę.
- Przyszedłem... poczytać. - wskazał od niechcenia na książkę w jego dłoni. Wyglądała na dość starą i zniszczoną w niektórych miejscach. Hermiona z trudem odczytała napis na okładce:  XIX - wieczne tybetańskie wywary śmierci.
- Od kiedy czytasz książki, Malfoy? - zapytała szczerze zaskoczona.
- Jakbyś nie wiedziała, jestem osobą oczytaną i inteligentną. W przeciwieństwie do niektórych... - odparł z wyższością i poprawił swoją nieskazitelną, czarną marynarkę. Roześmiała się ironicznie. On i mądrość? Dobre sobie!
- Pójdziesz sobie wreszcie? - warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. Hermionę zalała fala gniewu.
- Byłam tutaj pierwsza! - krzyknęła oburzona.
- Nie mam zamiaru siedzieć w jednym miejscu z jakąś brudną szlamą! - teraz i on się zdenerwował.
- W nocy jakoś ci to nie przeszkadzało. - odcięła się sfrustrowana. Chłopak przez chwilę otwierał i zamykał usta. Niczym ryba wyrzucona na brzeg, gwałtownie odcięta od dostępu zbawiennej, życiodajnej wody. Po chwili odezwał się:
- Co było, minęło Granger. Teraz spadaj stąd.
- Nie mam takiego zamiaru. - rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Draco tupnął nogą ze złości. Doprawdy z tymi swoimi humorkami wyglądał bardzo komicznie. Hermiona ostentacyjnie splotła ręce za głową, wygodniej opierając się o pień drzewa.
Chłopak zamknął oczy, w duchu modląc się o cierpliwość. Po chwili, widząc jej pełen rozbawienia wzrok, zamachał rękami, odwrócił się na pięcie i z wściekłą miną usiadł po przeciwnej stronie drzewa. Co za tupet! Jeszcze ona go popamięta!
 Mimo kotłującej się w siedemnastolatku złości, żadne z nich nie odezwało się już ani słowem. Blondyn, chcąc wyładować swój gniew, przez przypadek wyrwał, z bogu ducha winnej książki, prawie połowę zawartości.
- Reparo - warknął, stukając w nią różdżką. Nonsens! Przecież nie da się wyprowadzić z równowagi jakieś szlamowatej dziewusze! Wziął kilka głębokich oddechów i z niemałym oporem, w końcu pogrążył się w lekturze. Hermiona za to patrzyła na dolinę, gdzie ulokowana była mała wioska. Zauważyła, że najstarsze domki wykonano z drewna. Tak jak i mały kościółek stojący po środku. Powoli zaczynało się ściemniać. Mieszkańcy pozapalali światła i zniknęli we wnętrzach domów. Zapadła błoga cisza, co jakiś czas przerywana szelestem przewracanych kartek. Przymknęła oczy. Byłoby całkiem przyjemnie, gdyby po drugiej stronie, zaledwie kilka cali dalej nie siedział jej odwieczny wróg - Draco Malfoy. Coraz częściej przyłapywała się na tym, że od jakiegoś czasu, a konkretniej -  od zajścia w nocy, ciągle wracała do niego myślami. I nie były one pełne nienawiści, jakie zwykła, jeśli w ogóle do niego żywić. To było coś innego... Nie do końca umiała w tej chwili sprecyzować co, a może umiała, ale na razie wolała nie dopuszczać tego do wiadomości. Najgorsze, że nie mogła... nie chciała tego powstrzymać.
Nagle jej rozmyślania przerwał głośny huk, dobiegający z kierunku Nory. Obydwoje zerwali się na równe nogi.
- Co to było? - pisnął Malfoy. Hermiona rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
- Widzę, że odwaga opuściła naszego księcia. - zauważyła ironicznie. - Wyciągnij lepiej różdżkę. Zaraz się przekonamy.
- Idź pierwsza. - bąknął. Dziewczyna westchnęła z politowaniem i udała się w kierunku domu. Za nią skradał się wyraźnie zestresowany Draco. Szybko zbiegli ze wzgórza i ujrzeli pierwsze zabudowania Nory. Zdążył już zapaść zmierzch Wszystko spowijała nieprzenikniona ciemność. W oknach nie paliło się ani jedno światło.
- Lumos maxima - mruknęła. Z jej różdżki wytrysnął bladoniebieski błysk i uformował się w ogromną kulę, by po chwili rozświetlić całą okolicę. Nerwowo rozglądnęła się wokół. Stare kalosze stały obok drzwi, nie przesunięte ani o cal. Mała figurka gnoma leżała przechylona obok okna - tak jak wcześniej. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Żadnych śladów walki.
- Pani Weasley! - krzyknęła Hermiona. Cisza. Z coraz większym niepokojem zaczęła wykrzykiwać imiona reszty domowników. Nikt nie odpowiedział, nikt się nie zjawił. Zimny pot oblał jej ciało. Spojrzała z przestrachem na Malfoy'a, który wpatrywał się w nią z osłupieniem. Na myśl nasuwało jej się tylko jedno wyjaśnienie. Śmierciożercy.

 

1 komentarz:

  1. Strasznie ładnie opisałaś zachód słońca. Jeden z najpiękniejszych opisów jakie widziałam, choć osobiście wolę wschody słońca. Polubiłam Snape'a w tym opowiadaniu. A docinki Dracona i Hermiony był po prostu(>‿♥).

    OdpowiedzUsuń