wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział VI - Nowiny

 ***

Hermiona przeczuwała, że zapoznanie Leonarda z Malfoy'em nie będzie należało do najlepszych pomysłów. I miała rację. Odkąd ci dwoje wymienili ze sobą pierwsze spojrzenia, jasne było, że to początek wrogiej, pełnej konfliktów znajomości. Ponadto, młody auror miał żal do blondyna za tak podłe traktowanie go jako sowę. Nic dziwnego, że te kolejne godziny były dla biednej brązowowłosej najbardziej uciążliwym czasem całego pobytu w Norze. Dziewczyna siedziała skulona na kanapie, usilnie starając się skupić na trzymanym w dłoniach opasłym tomie. Jednak wrzaski dobiegające z kuchni, skutecznie jej to udaremniały:
- .... nie waż się do mnie zbliżać, fioletowy głąbie!... 
- .... radzę ci odłożyć ten nożyk, bo zrobisz sobie krzywdę blondyneczko!.... 
- ...  chcesz w zęby żółtodziobie?! .... 
Hermiona z hukiem zatrzasnęła księgę i gwałtownie poderwała się z miejsca. Tego już za wiele! Zdenerwowana do granic możliwości wybiegła z salonu. W kuchni pojawiła się niecałe dwie sekundy później. Dygocąc z wściekłości, z całych sił trzasnęła grubym woluminem o dębowy stół, stojący na środku pomieszczenia. Młodzieńcy przerwali swoją zajadłą wymianę zdań i rzucili jej zdziwione spojrzenia. Wreszcie, dziewczyna mogła dać upust wściekłości, jaka kumulowała się w niej od niemal pół dnia.
- Co wy sobie wyobrażacie?! - krzyknęła niemal mordując ich wzrokiem. - Cały czas słyszę tylko wasze idiotyczne sprzeczki! Siedzimy sami w tym domu... może wypadałoby OKAZAĆ SOBIE TROCHĘ TOLERANCJI?! - z każdym słowem ton jej głosu niebezpiecznie się podnosił. - DOŚĆ MAM TEGO! JEŻELI JESZCZE RAZ USŁYSZĘ JAKIKOLWIEK NEGATYWNY WYRAZ Z WASZYCH UST, MOŻECIE BYĆ PEWNI, POŻEGNACIE SIĘ Z DAREM MOWY NA DŁUGI, DŁUGI CZAS! ZROZUMIANO?! - wywrzeszczała rozjuszona, a chłopcy z lękiem pokiwali głowami. Odetchnęła i siląc się na spokojny  ton, dodała - To dobrze. 
Rzuciła każdemu z osobna najbardziej karcące spojrzenie, na jakie było ją stać, a następnie wypadła z pomieszczenia niczym torpeda. Po kilku sekundach, gdy Leonardo upewnił się, że brązowowłosa znajduje się poza zasięgiem jego głosu - gwizdnął z podziwem. 
- WOW! Ostra z niej chica! Ciekawe czy w łóżku też jest taka zadziorna. Może warto by się...
Ale nie zdążył dokończyć, gdyż Malfoy przyparł go do ściany i przyłożył różdżkę do skroni jego fioletowej głowy.
- Nie waż się jej tknąć. - wysyczał groźnie. Jego stalowe oczy błyszczały złowrogo, a z ust dobył się cichy warkot. Zdezorientowany Leo uniósł dłonie w poddańczym geście. 
- Stary, spokojnie. Tak tylko żartowałem. 
Blondyn wziął głęboki oddech, a następnie z całej siły uderzył go pięścią w twarz. Z satysfakcją usłyszał cichy chrzęst łamanej kości. Leonard zawył z bólu i osunął się na kolana. Draco odszedł kilka kroków, napawając się widokiem skulonego na ziemi przeciwnika. Między jego chudymi palcami dało się dostrzec niewielkie smugi krwi. Wspaniałomyślnie pozwolił mu trwać tak przez kilka sekund, a następnie chwycił za szatę i jednym sprawnym ruchem poderwał z powrotem do pionowej pozycji. Czarnooki oderwał ręce od twarzy i spojrzał na niego z wściekłością. Nos miał nienaturalnie wybrzuszony, a po jego podbródku kapał  cienki, burgundowy strumyczek.
Draco prychnął i odwrócił się niespiesznie, machając różdżką. Na stole pojawiła się butelka Ognistej Whisky i jeden nieduży kieliszek.  Rozparł się wygodnie na kuchennym krześle, a następnie nalał do naczynia odrobinę alkoholu.
- Abyś zgnił w piekle, kanalio. - skinął lekko, zaskoczonemu a jednocześnie rozwścieczonemu Leonardowi i jednym haustem wypił całą zawartość.
***
Gdyby Hermiona nie zatrzasnęła się w swoim małym pokoiku na piątrze, gdyby Malfoy nie włączył na pełny regulator Magicznej Rozgłośni Radiowej, gdyby Leonard nie odszedł do salonu klnąc przy tym wściekle, może każdy z nich usłyszałby ciche pyknięcie dochodzące zza ogrodowej furtki. Może, wyjrzeliby przypadkowo przez okno, dostrzegając połać fioletowego płaszcza i szpiczasty, kapelusz w srebrne gwiazdy. Na pewno w oczy rzuciłaby im się długa, siwa broda, haczykowaty nos i niewielkie okulary-połówki, spod których spojrzenia rzucały bystre, niebieskie oczy. A że ścieżki losu bywają złośliwe i mącące, żaden z domowników nie zauważył przybycia Albusa Dumbledore'a. Oczywiście sytuacja szybko się zmieniła, kiedy starzec udał się prostą alejką i żwawo załomotał w drzwi. Uśmiechnął się dobrotliwie na widok szczerze zaskoczonej miny Leonarda, który pierwszy takowe otworzył. 
- Dobry wieczór Leonardzie. - przywitał się uprzejmie dyrektor. 
- Ja... miło mi pana widzieć. - wyjąkał zakłopotany młodzieniec, jak przestraszony uczeń, przyłapany przez nauczyciela na ściąganiu. - Bardzo psora przepraszam. - zaczął tłumaczyć się gorączkowo. - Wiem, że miałem się nie ujawniać, ale dłużej już nie mogłem wytrzymać w tym ptasim ciele... znalazłem takie miejsce.. ale Hermiona mnie odkryła... 
- Wystarczy Leonardzie. - przerwał mu Dumbledore z lekkim rozbawieniem. - Doprawdy nie mam ci tego za złe. 
Fioletowowłosy rzucił mu zdziwione spojrzenie. Dyrektor tylko zachichotał. 
- Będziemy tak stali w progu, czy może wpuścisz mnie do środka? Mam wam wszystkim coś do przekazania. 
- Ah, tak proszę. - zmieszany młodzieniec usunął się z przejścia i przytrzymał drzwi, tak aby starzec mógł przejść. Weszli do środka i skierowali się do kuchni, w której urzędował Malfoy. W powietrzu unosił się zapach alkoholu przesyconego spalenizną. Sam blondyn stał przed kaflowym piecem, trzymając na kiju małą parówkę. 
- Co pan robi, panie Malfoy? - spytał zaskoczony Dumbledore. 
- Grilluję. - wybąkał niewyraźnie. Następnie cisnął patykiem w stronę ognia i - zataczając się lekko - skierował się w stronę stołu, na którym leżały przewrócone, puste butelki po Ognistej Whisky. Chłopak trącił je ręką, a te potoczyły się po blacie, aż w końcu roztrzaskały, uderzając o twardą podłogę.
- Na Merlina! Cóżeś ty ze sobą zrobił Malfoy! - krzyknęła Hermiona, zwabiona dochodzącymi ją hałasami. Podbiegła do blondyna, a ten spojrzał na nią nieodgadnionym wyrazem.
- Cześć piękna. - powiedział, uśmiechając się zawadiacko.
  Brązowowłosa westchnęła zażenowana i jednym machnięciem różdżki usunęła walające się po podłodze szkło. Potem podeszła do opartego o stół Malfoy'a i sprawnie złapała go pod ramię.
- Może ktoś mi pomoże? - warknęła w stronę stojącego w pobliżu Leonarda. Ten wzdrygnął się, jakby wyrwany z letargu i w mig znalazł się po drugiej stronie blondyna, który aktualnie nucił pod nosem, lecącą właśnie w radiu piosenkę Celestyny Warbeck
Z niemałym trudem zaprowadzili go do salonu i położyli na kanapie. Hermiona wygrzebała z szafki, stojącej koło kominka duży, czerwony koc i otuliła nim szczelnie Malfoy'a - tak, aby nie mógł się z niego wyplątać. 
- Nie chcę spać. - wymamrotał, niezbyt przytomnie, by po chwili, na przekór własnym słowom - odpłynąć w błogi niebyt.

***
 - Mam dla was nowiny. - odezwał się Dumbledore, kiedy wszyscy, po małym zamieszaniu z Malfoy'em, w końcu usiedli przy kuchennym stole. Hermiona poruszyła się nerwowo i zacisnęła palce na skrawku cienkiej, granatowej bluzki na ramiączkach. Wyczekiwała tej chwili z utęsknieniem, ale jednocześnie bała się jej. Bała się tego, co usłyszy. Bała się, że Dumbledore zaraz powie im straszną prawdę.
- Panno Granger? - zwrócił się łagodnie dyrektor do siedzącej obok niego dziewczyny. - Wszystko w porządku?
Brązowowłosa odchrząknęła cicho i głęboko odetchnęła.
- Tak profesorze. Proszę kontynuować. 
Dumbledore spojrzał na nią uważnie, znad swoich okularów-połówek. Hermiona miała wrażenie, że przeszywają ją promienie rentgena. Po chwili jednak dyrektor skierował wzrok na siedzącego na przeciwko Leonarda.
- Miałeś się nie ujawniać, dopóki ci na to nie pozwolę. - zaczął starzec. Młodzieniec spuścił wzrok, niczym małe dziecko, karcone przez rodzica, za pobrudzenie ściany czekoladą. - Ale w tej sytuacji to nawet dobrze się składa.
Uśmiechnął się lekko, patrząc jak zaskoczony auror ze zdziwieniem poderwał głowę.
- Panie profesorze, o co chodzi? - spytała poirytowana tą niewiedzą Hermiona.
- Już wyjaśniam panno Granger. Wiem, że martwi się pani bardzo o przyjaciół, więc nie będę trzymał pani w niepewności. Zaszło małe... - zawahał się przez chwilę nad doborem słów. - nieporozumienie. Śmierciożercy i owszem, zaatakowali Norę z zamiarem porwania domowników, jednak tym ostatnim udało się w porę uciec i schronić w dawnej kwaterze Zakonu, znajdującej się przy Grimmauld Place 12....
- W domu Syriusza. - wyszeptała brązowowłosa.
- Tak, panno Granger. - starzec pokiwał głową. - W domu Syriusza, którego to Harry, jako pełnoprawny właściciel, wspaniałomyślnie pozwolił nam użyczyć.Weasley'owie nie mogli was o tym poinformować, a bardzo chcieli, uwierz. Jednak obawiałem się, że słudzy Voldemorta mogą śledzić wszystkie drogi komunikacji. - słysząc to przerażające nazwisko Leonard wzdrygnął się mimowolnie. Dyrektor przerwał swój monolog i rzucił młodzieńcowi karcące spojrzenie.
- Czyli.... oni żyją? - spytała drżącym głosem Hermiona, czując, jak wielki głaz, zalegający w jej sercu, wreszcie opada, pozostawiając po sobie tylko błogie uczucie lekkości.
- Tak panno Granger. Żyją i mają się doskonale. Ufam, że już dziś do nich dołączysz. Molly piecze sernik. - zachichotał, po czym zwrócił się do fioletowłosego. - Leonardzie...
Ale Hermiona już nie słuchała. Nic im nie jest! Mają się dobrze! Uśmiechnęła się szeroko. Zalewająca dziewczynę fala radości zaczęła krążyć po całym jej ciele, z determinacją szukając ujścia. Już niedługo się zobaczą!
- Panno Granger? - Dumbledore, szturchnął ją delikatnie w ramię. Brązowowłosa wzdrygnęła się, gwałtownie przytomniejąc. Jednak uśmiech na jej rozpromienionej twarzy pozostał. I pewnie już nie zejdzie przez wiele, wiele dni. 
- Tak? - zwróciła się radośnie do dyrektora.
- Miałem takie wrażenie, że przestała nas pani słuchać, więc pozwolę sobie powtórzyć najważniejsze informacje. - w takiej chwili, Hermiona powinna się zaczerwienić i ze wstydu wbić spojrzenie w stół, jednak nie tym razem. Była w zbytniej euforii, by na cokolwiek reagować normalnie. - W towarzystwie Leonarda zostanie pani eskortowana na Grimmauld Place. Tam, pan Ramirez wyśle mi patronusa, o waszym bezpiecznym dotarciu. Wiem, że nie może doczekać się pani, chwili zobaczenia przyjaciół, więc nie będę już przeciągać.
Hermiona właśnie miała zamiar rozpłakać się ze szczęścia, jednak pewna kwestia zwróciła jej uwagę. Zmarszczyła czoło, patrząc na przejście wiodące do salonu. Dostrzegła platynową czuprynę, rozsypaną na wezgłowiu kanapy.
- Profesorze... - zaczęła i nim pomyślała co robi, pociągnęła za rękaw szaty Dumbledore'a.
- Ma pani jakieś pytania, panno Granger? - spytał zaskoczony starzec, siadając z powrotem na miejsce.
- Czy... - zawahała się na ułamek sekundy. - A Malfoy? Co się z nim stanie?
- Oh, o to proszę się nie martwić. Kiedy wróci już do stanu... używalności, zabiorę go na małą przechadzkę po Londynie. - powiedział Dumbledore, tonem ucinającym rozmowę.
Hermiona pokiwała głową i ruszyła do drzwi, znów szeroko się uśmiechając. Już niedługo będzie miała miejsce najszczęśliwsza chwila w jej życiu. Nie mogła się już doczekać.